




W meczu VII kolejki krośnieńskiej KEEZA A klasy seniorów ORZEŁ Bieździedza przegrał ze swoim imiennikiem z Lubli 1:4. Do utraty drugiego gola to były całkiem niezłe zawody w wykonaniu naszych zawodników, którzy długo utrzymywali się przy piłce, konstruowali akcje i mieli sporo do zaoferowania w ofensywie. Jednym zdaniem: coś się działo. A później? Później wszystko posypało się jak domek z kart, a Lubla sprawiła, że demony wróciły. Już w 2. minucie Dawid Rachowicz nawinął jednego z defensorów gości, ale uderzenie lewą nogą było zbyt słabe. W odpowiedzi skuteczną główką po dośrodkowaniu z rzutu rożnego popisał się Sławomir Majewski i nasz imiennik objął prowadzenie. Ekipa Marcina Szota ruszyła do odrabiania strat, a swoje próby posyłali Damian Niklewicz oraz Marcin Cyrulik, lecz albo były one niecelne, albo dobrze interweniował Marcin Gajda. W 20. minucie szarżujący prawym skrzydłem Adrian Śliż upadł w polu karnym, a sędzia zakwalifikował to jako przewinienie i podyktował jedenastkę, którą na gola pewnym uderzeniem zamienił Marcin Szot. Po chwili Kacper Urban próbował szczęścia głową, jednak Piotrek Jarecki nie dał się zaskoczyć. Kiedy Adrian Śliż minął czterech rywali i wpadł w szesnastkę został wycięty równo z trawą, ale ku zdziwieniu wszystkich arbiter nie użył gwizdka i nie zdecydował się podyktować rzutu karnego, choć odgłos strzelających kości było słychać na kilka kilometrów. Jeszcze przed przerwą po niepewnej interwencji Piotrka Jareckiego Marcin Cyrulik uratował mu tyłek, wybijając futbolówkę z linii bramkowej na korner. Tuż po zmianie stron nasza drużyna miała dwie wyborne okazje, żeby wyjść na prowadzenie, jednak najpierw Mateusz Rogaczewski nie wykorzystał sytuacji sam na sam po długim zagraniu, kiedy defensorzy Lubli stanęli, będąc pewnym, że jest spalony, a po chwili zamykający akcję Adrian Śliż z bliska trafił w słupek. W 53. minucie kąśliwie z rzutu wolnego uderzał Kamil Witalis, a golkiper Lubli, co prawda z trudem, ale jednak zdołał obronić. Kiedy Sławomir Majewski z zimną krwią wykorzystał sytuację jeden na jednego z Piotrkiem Jareckim po długim podaniu dostaliśmy typowe odzwierciedlenie powiedzenia, że "niewykorzystane okazje lubią się mścić". Niestety po raz enty przekonaliśmy się o tym na własnej skórze i od tego momentu na boisku brylowała już tylko jedna drużyna- ta z Lubli. Zapędzający się żółto-zieloni zostawiali sporo wolnej przestrzeni rywalom, a że jest to ich ulubiony styl to momentami robili co chcieli. W 71. minucie Szymon Kamiński otrzymał prezent po złym rozwiązaniu wrzutu z autu przez naszą drużynę i w sytuacji sam na sam nie dał szans Piotrkowi Jareckiemu. Gdyby próba Patryka Krupki znalazła drogę do siatki po rzucie rożnym i wpadłaby bramka kontaktowa to jeszcze moglibyśmy liczyć na emocjonującą końcówkę, ale tak się nie stało i po chwili Grzegorz Janas "zabił mecz", strzelając w zamieszaniu przy bliższym słupku. Zostawiliśmy dobre wrażenie i postraszyliśmy faworyzowanego przeciwnika, ale koniec końców nic z tego nie mamy. Lubla ma na nas patent i znów to potwierdziła, mimo, że przez godzinę nie pokazała nic wielkiego. Wynik idzie w świat, a my musimy szukać punktów w kolejnych spotkaniach.